Niedziela wieczór.
Zamówienie w centrum miasta. Podjeżdżam, a do samochodu wchodzi parka. Na oko sympatyczna. Zagaduje, opowiadają że byli na przedstawieniu. Chwila rozmowy o wszystkim i o niczym. Przez cały weekend bawiłem się z córką w zgadywanki wszelkiej maści i przeszedłem tym tak mocno, że zaproponowałem darmowy kurs, jeżeli zgadną czym jeszcze się zajmuje przed następnymi trzema światłami. Pomysł chwycił, jednak nie padła prawidłowa odpowiedź.
Znajomi, jak i większość moich pasażerów dobrze wie, że wykorzystuję przejazdy żeby opowiadać ludziom o tym, że warto pomagać innym. Rozdaję np. wizytówki mówiąc:
Jeżeli będziecie chcieli zrobić coś dobrego i potrzebujecie inspiracji – zapraszam na stronę.
Nie wiem, czy tym razem coś mi umknęło, czy zwyczajnie przez to że było ciemno i nie widziałem reakcji, ale pod koniec usłyszałem kilka mocnych zdań:
Trafiasz, jak kulą w płot. Większość taksówkarzy słucha.
Przyjmuję to na klatę – do każdego nie trafię, ale jednocześnie jestem szczery. Nie muszę udawać, bo to co robię i jak wynika wprost ze mnie. Jestem prawdziwy. Popieram stwierdzenie, że wartość tego co mówimy, jest w odbiorze naszego współrozmówcy. W tym przypadku czujność rewolucjonisty nie zadziałała, a ja zamiast aktywnie słuchać zabawiłem się w gościa, który chciał podzielić się jakąś tam historią.
Kolejne zdanie, które usłyszałem:
Mówisz, jak ktoś kto nie wiadomo co zrobił, a my nie będziemy się dzielić tym co robimy za kilka tygodni.
Mam pewien problem z tak zwanymi obiektywnymi prawdami. Nie rozumiem ludzi, którzy dogmatycznie stwierdzają, że o dobrych uczynkach powinno, lub nie powinno się mówić. Kiedyś podjąłem trudną dla mnie decyzję o wyjeździe do Nepalu. Zacząłem opowiadać, o tym co tam przeżyłem i jak to wpłynęło i nadal wpływa na moje życie. Zaprosiłem setki osób do zaangażowania się w akcje, które organizuje i myślę że też wiele z nich zainspirowałem swoimi opowieściami. Lubię opowiadać. Tak już mam. Przypomniało mi to o sytuacji, którą kiedyś przeżyłem, chcąc wesprzeć akcje pewnej sympatycznej kobiety. Mimo, że odbiór na mediach społecznościowych, w których tożsamość odbiorców była widoczna, oceniam jako bardzo pozytywny, to w miejscach, gdzie można było rozpisać się na poziomie dużej anonimowości mówiąc ogólnie – pojechano po mnie.
Reagując na dalszą część omawianego zdania. Szkoda, że nie chcieli się podzielić. Może mógłbym jakoś pomóc, albo znalazłbym kogoś, kto by chciał. A może nie…
Natomiast z jednym muszę się zgodzić. Nie mam siebie za faceta, który dużo robi. Cały czas uważam, że mógłbym więcej. Mam ciągły niedosyt. Zauważyłem jednak pewną prawidłowość – są ludzie, do których trafiają moje opowieści i którzy inspirują mnie do tego, żeby dalej opowiadać i iść swoją ścieżką. Wiem też że kilka osób, które znam po wysłuchaniu jakieś z moich historii podjęli decyzję o dużych zmianach w życiu, które przyniosły im dużo ważnych dla nich doznań i przeżyć. Dziękuję im za to, że mi o tym opowiedzieli.
Nie mniej jednak wyniosłem z tego przejazdu ważną dla siebie naukę.
Dołożyć starań, żeby mówić do tych którzy chcą słuchać, a milczeć przed tymi którzy chcą coś powiedzieć.
Podsumowanie mojej wypowiedzi przez pasażerów rozpoczęło się od pytania, czy długo szykowałem tę mowę. Odpowiedziałem, że tak bo to moje zajęcie, a pracę kierowcy traktuję, jako poligon doświadczalny skuteczności mojego przekazu. Dlatego przejazd zakończyłem słowami jednego ze znanych:
Nie jest dobre to, co dobre, acz to, co komu smakuje.
Cieszę się że miałem takich klientów. Gdyby każdy napotkany człowiek mógł mnie tyle nauczyć.
[rf_contest contest=’3612′]